Przełom października i listopada ze względu na obchodzone święta naturalnie skłania nas do zadumy. W tym okresie szczególnie wspominamy bliskich, którzy od nas odeszli. Bywa tak, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile cierpienia rodzicom przysparza odejście ich dzieci. Ani ile takich przypadków jest wokół nas. Czy z utratą, szczególnie dzieci, można sobie poradzić?
Dzień Zadusznych jest szczególną okazją do ponownego przeżycia smutku i żałoby, co zwiększy szanse na akceptację śmierci, jako naturalnego elementu życia. Utrata dziecka, zwłaszcza w pierwszych tygodniach ciąży, często jest traktowana jako coś normalnego i mało istotnego. Dziecko często nie miało nawet imienia, nie była znana jego płeć, nie zostało ani pochowane, ani ochrzczone. Brak tego społecznego uznania faktu śmierci dziecka przez pogrzeb, może znacznie utrudniać przejście procesu żałoby i smutku, dla każdej osoby doświadczającej straty. – mówi dr Lidia Chylewska-Barakat, psycholog kliniczny.
Utrata dziecka niestety jest sytuacją dość powszechną, z czego wielu z nas może sobie nie zdawać sprawy. Niektóre kobiety doświadczają jej więcej niż jeden raz.
Opowieść Agnieszki Makowskiej
Jestem mamą czwórki dzieci, urodziłam trójkę, a wychowuję dwójkę.
W pierwszą ciążę zaszłam w wieku 21 lat, nie miałam wsparcia w rodzinie i partnerze, co spowodowało, że zamiast cieszyć się magicznymi chwilami, byłam bardzo zestresowana. Do tego stopnia, że w pierwszym trymestrze cięży pojawiło się plamienie. Wylądowałam w szpitalu, gdzie otoczono mnie nie tylko fachową opieką, ale również empatią. Ogromnie przeżyłam fakt, iż ze względu na wczesny trymestr ciąży leżałam na sali z kobietami, które przygotowane były do zabiegu usunięcia martwego płodu. Przebywanie między takimi pacjentkami wywołało u mnie panikę i przekonanie, że nie czuję ruchów dziecka! Na szczęście trafiłam na wyrozumiały personel – lekarz ponownie wykonał mi badanie USG i uspokoił mnie, że wszystko jest w porządku. Mój syn urodził się zdrowy i dziś ma 17 lat.
Z ojcem Szymona pobraliśmy się, jednak nie było to szczęśliwe małżeństwo. Kiedy zrozumiałam, że jestem w toksycznym związku, okazało się również, że jestem w ciąży. Badanie USG ujawniło, że jest to ciąża pozamaciczna. Koniecznym było usunięcie jajowodu i części jajnika. Nie byłam gotowa na tę ciążę, ale również na stratę. Długo żyłam z poczuciem winy, że mogłam jednak urodzić to dziecko. Kiedy uporałam się z emocjami, nabrałam odwagi i odeszłam od męża.
Poznając mojego drugiego męża, nie myślałam o planowaniu rodziny. Nie byłam na to gotowa. Z czasem jednak zapragnęłam mieć dziecko z tym mężczyzną, ale ze względu na brak jajowodu i części jajnika, było to trudne do zrealizowania. Przeszłam zabieg udrożnienia jajowodów. Po jego wykonaniu okazało się, że noszę w sobie nowe życie. Jednak pojawiły się obawy: czy zaszłam w ciążę przed zabiegiem i czy ewentualnie mógł on negatywnie wpłynąć na moje maleństwo? Stres spotęgowała również przeprowadzka w strony rodzinne męża i brak akceptacji ze strony części jego rodziny. W 18 tygodniu ciąży odeszły mi wody i trafiłam do szpitala. Ordynator oddziału podjął starania o ratowanie dziecka. Przez 5 tygodni mojemu dziecku podawano przez rurkę płyn, żeby mogło się bezpiecznie rozwijać. W 23 tygodniu jednak pojawiło się krwawienie i ordynator postanowił przerwać ciążę, wywołując poród. Moje życie było zagrożone, choć ja sama czułam się bardzo dobrze. Przeżyłam szok. Uciekłam ze szpitala, jednak z rozsądku wróciłam jeszcze tego samego wieczoru. Zgodziłam się na wywołanie porodu i podanie oksytocyny, jednak moja córka nie chciała przyjść na świat. Po dwóch dniach zasugerowano mi przeniesienie do szpitala z oddziałem ratowania wcześniaków. Pojechaliśmy. Jednak okazało się, że opieka „z górnej półki” okazała się najgorszą. Ordynator na obchodzie tylko spojrzał na mnie i z uśmiechem przekazał pozostałym „To ta Pani, która przyjechała do nas z Płocka” i … tyle go widziałam. Zaczęło spadać tętno płodu i podjęto decyzję o cesarskim cięciu. Oliwia Anastazja urodziła się z wagą 610 gram, przy dł. 31 cm. Córka była w stanie krytycznym. Nie mogłam iść o własnych siłach jej zobaczyć, wiec zawieziono mnie na wózku. Zmarła po dwóch dniach. Pochowaliśmy ją w białej sukience. Zdecydowaliśmy z mężem, że tylko my wraz z synem weźmiemy udział w pogrzebie. Kiedy przestało bić serce córki, moje rozprysnęło się na milion kawałków. Skorzystałam z pomocy psychiatrycznej. Trafiłam na lekarkę-anioła, która rozumiała mój stan, bo sama straciła dziecko. Poczułam z nią więź, dzięki której miałam uczucie, że ktoś zabrał mi trochę ciężaru i bólu. Poleciła mi przeczytać książkę „Bóg nigdy nie mruga” i zagroziła, że jeżeli na następną wizytę przyjdę ubrana na czarno i bez makijażu, odmówi dalszego leczenia. Poskutkowało. Pokierowała mnie do specjalisty, która zaleciła terapię grupową. Przez 3 miesiące jej trwania codziennie chodziłam na grób córki. Obecność ludzi z grupy sprawiała mi ulgę, ale nie umiałam pozbyć się bólu i wyrzutów sumienia. Nie myślałam o swoich najbliższych. Napisałam list pożegnalny. Tydzień później okazało się, że znów jestem w ciąży. Bałam się ogromnie, że sytuacja się powtórzy, a ja nie podźwignę się z kolejnej straty. Grupowicze zauważyli zmianę w moim nastroju. Za tę uważność i opiekę jestem im wdzięczna. Podzieliłam się z nimi treścią mojego listu. Byli przerażeni. Ja również. Uczęszczanie na terapię pozwoliło mi nie tylko przepracować śmierć córki, ale całe moje życie, które nie było usłane różami. Spisanie mojej historii dało ukojenie i pozwoliło zrzucić z siebie poczucie wstydu, winę i ból.
Czwarta ciąża miała szczęśliwe rozwiązanie.
Uważam, że projekt #zanim zajdziesz jest bardzo ważny i potrzebny kobietom. Potrzebujemy podzielenia się doświadczeniami i wsparcia w najtrudniejszych chwilach. Żałuję, że nie było go wtedy, kiedy ja potrzebowałam pomocy. Bo uważam, że dla kobiety najgorsze jest, kiedy zostaje sama ze swoim bólem i cierpieniem. Dobrze, że są ludzie, których działanie polega na zwiększaniu świadomości. Agnieszka Makowska
Wsparcie jest ważne
Z kobietami potrzebującymi zaopiekowania, wsparcia emocjonalnego, w swojej pracy spotyka się Justyna Chmiel, bydgoska doula. – Z historiami podobnymi do tej, którą podzieliła się Agnieszka spotykam się często. W mojej pracy widzę z bliska, jak wiele jest kobiet, które po stracie dziecka nie uporządkowały swoich emocji, nie „przepracowały” tego, co je spotkało. Oczywiście na tyle, na ile możliwe jest „przepracowanie”. Żałoba po stracie to bardzo trudny, bolesny i długotrwały proces. Nie ma znaczenia czy ciąża trwała 6 tygodni czy 6 miesięcy. Kobiety cierpią równie mocno na każdym etapie. Utarło się, że doula towarzyszy kobietom przy porodzie. Moją misją jest wspieranie kobiet również po stracie. Dlatego w tym roku po raz kolejny zorganizowałam Krąg opowieści o stracie. Spotkałyśmy się 15 października, kiedy obchodzony jest Dzień Dziecka Utraconego. Nikt nie przeżyje za nikogo straty, ale dzięki obecności osób, które doświadczyły takiej samej traumy, kobietom jest lżej, ponieważ mają poczucie zrozumienia, wsparcie. Właśnie doświadczenia kobiet, które utraciły swoje dzieci i bezwiednie, bezrefleksyjnie zaszły w kolejną ciążę, zapominając o zapewnieniu sobie równowagi psychicznej, zmobilizowały mnie do współtworzenia projektu #zanimzajdziesz – wyjaśnia Justyna.
Jakiej pomocy potrzebują kobiety?
Najważniejsze jest wsparcie psychologiczne i bliskość najbliższych. Bezpieczne warunki, w których kobiety będą mogły dać upust swoim emocjom i obawom, będą mogły zmierzyć się z nieodwracalnym faktem utraty, której się nie spodziewały.
Pierwszym miejscem, gdzie kobiety otrzymują wsparcie jest szpital. W jaki sposób, oprócz opieki medycznej, można pomóc w przetrwaniu ciężkich chwil? – Na oddziale, na którym pracuję, staramy się otoczyć rodziców opieką i zapewnić w miarę spokojne pożegnanie z dzieckiem. W chwili, kiedy maluszek odchodzi, my musimy powiadomić o tym rodziców, zapytać czy chcą ochrzcić dziecko. Reakcje są różne – niektórzy rodzice chcą z dzieckiem zostać sami, chcą obejrzeć maluszka, przytulić pożegnać się. Niektórzy proszą o odrysowanie, odcisk dłoni czy stópki lub włoski. Staramy się spełniać te życzenia. Do sytuacji, kiedy dziecko odchodzi nie da się ani przyzwyczaić, ani znieczulić. Po prostu trzeba mieć w sobie mnóstwo empatii i zrozumienia dla rodziców. Ja niestety jestem po dwóch stronach – moja córcia miała niespełna rok, kiedy odeszła na moich rękach. Teraz miała by 27 lat i pomimo upływu czasu – dla mnie nic się nie zmieniło – jest moją córcią. To mój Anioł Stróż. Często w sytuacji kryzysowej proszę ją o pomoc. Staram się objąć opieką rodziców po wyjściu ze szpitala, bo sama wiem jak wiele wsparcia i zrozumienia wtedy potrzebują. Rodzice odbierają swoją tragedię w dwojaki sposób- są tacy, którzy się zamykają, nie chcą rozmawiać, musi dla nich upłynąć jakiś czas, aby byli w stanie mówić o tym, co się wydarzyło. A są również rodzice, którzy potrzebują wsparcia i rozmowy, chcą, aby z nimi porozmawiać o maluszku, jakie miało imię, dlaczego takie wybrali, jakie miał włosy. To trwa nieraz bardzo długo. I to jest moja rola, którą staram się wypełniać najlepiej jak potrafię. – wyjaśnia Mariola Wachowiak-Jędrusik, pielęgniarka Intensywnej Terapii Noworodka. Pani Mariola jest również specjalistą pielęgniarstwa pediatrycznego, założycielką Grupy Wsparcia dla Rodziców Wcześniaka “Calineczki”-Bydgoszcz oraz wolontariuszem Warszawskiej Fundacji Wcześniak „Rodzice-Rodzicom”.
Strata = Tabu
Mam wrażenie, że utrata dziecka to w naszym społeczeństwie nadal temat tabu. Jak reagować, kiedy spotkamy w najbliższym środowisku kobiety czy pary, które doświadczyły tak traumatycznych przeżyć? Przytulić? Pogłaskać po głowie czy plecach? Nie ma sensu strzępić języka, bo co w takiej sytuacji można powiedzieć, jeśli nie wiesz, o czym mowa? Czy „być blisko” wystarczy?
Przyznaję, że nie miałam świadomości, jak druzgocące mogą być historie niedoszłych Mam. Nie wiem nawet czy przy całej swojej fantazji jestem w stanie wyobrazić sobie uczucia, które towarzyszą kobietom w związku ze stratą.
Wiem natomiast, że napisanie tego tekstu było dla mnie najtrudniejszym zadaniem, odkąd piszę. A kampania #zanimzajdziesz jest potrzebna nie tylko tym, którzy chcą świadomie zaplanować powiększenie rodziny.
Refleksje o stracie spisała Małgorzata Siemianowska